Zbigniew Strzeżywój Burzyński

 
Szanowni Koledzy i Koleżanki, Kawalerzyści!
 
Odszedł od nas, znany nam wszystkim i tryskający zawsze humorem i żywotnością, ostatni Dowódca Kawalerii, długoletni Szef Studium Wojskowego przy Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie Pułkownik Kawalerii Roman Marceli Bąk Bąkowski.
 
W środę dnia 21 grudnia 2005 r. o godzinie 13.00 odbędzie się Msza Święta przy urnie z prochami pułkownika w kościele Świętej Agnieszki w Krakowie.
 
Następnie o godzinie 14.30 przy wejściu głównym na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie zostanie sformowany kondukt pogrzebowy.
 
Całością spraw organizacyjnych związanych z pogrzebem kieruje wnuk pułkownika Pan Bąkowski-Koi, a całością wojskowego udziału w pogrzebie pułkownik Wilk.
  Pułkownik Kawalerii Roman Marceli Bąk Bąkowski
 

 
Poniższe dwa teksty, autorstwa Romana Marcelego Bąk-Bąkowskiego, pochodzą ze stron WWW
Biuletynu Informacyjnego Pracowników Akademii Górniczo-Hutniczej.
 
Roman Marceli Bąk-Bąkowski - płk. w st. spocz.
Kraków w Jubileuszowym 2000 Roku Pańskim

 
List otwarty. Część I
w 82 rocznicę Odrodzenia Polski
w 80 rocznicę Wojny Polsko-Bolszewickiej
w 60 rocznicę Wojny Obronnej
w 90 rocznicę moich urodzin
 
Drodzy Czytelnicy, Koledzy Kombatanci Żołnierze Armii Krajowej!
 
Gdy będziecie czytać fragmenty moich wspomnień i przeżyć wojennych z czasów mej długoletniej służby wojskowej może zrodzić się pytanie, zwłaszcza u młodszych ode mnie wiekiem "Jak to się stało, że oficer Kawalerii tzw. sanacyjny II RP - żołnierz Armii Podziemnej (AK), wykonujący rozkazy Rządu Polskiego na Uchodźstwie w Londynie - znalazł się w szeregach Wojska Polskiego dowodzonego przez naczelne dowództwo radzieckie? - Dlaczego był członkiem ZBoWiD (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację)?
 
Wyjaśniam:
 
Zostałem wychowany w rodzinie Obrońców Ojczyzny, którzy walcząc przyczynili się do odzyskania Jej Wolności i Niepodległości. Wujek, Ignacy Kaszewski (zginął w Katyniu), brat mamy i stryjek, Wincenty Bąkowski, brat ojca - brali udział w Wojnie Polsko-Bolszewickiej (również w Bitwie Warszawskiej). Oni to wpoili we mnie ducha walki i gorący patriotyzm. Oni szczerze służąc Ojczyźnie mieli ogromny wpływ na moje zamiłowanie do służby wojskowej, wzbudzili szacunek do Polskiego Munduru i wpłynęli na moje powołanie do wykonywania żołnierskiego zawodu z miłością.
 
Gdy skończyłem 18 lat wstąpiłem jako ochotnik do Wojska Polskiego, mając prawo wyboru broni. Wybrałem Służbę Ułańską, która dla nas młodzieńców była wówczas nie tylko Obowiązkiem ale ogromnym Zaszczytem.
 
Byłem więc żołnierzem z powołania, a nie z poboru (przymusu).
 
Jedenaście lat tej trudnej i mozolnej służby wojskowej w II Rzeczpospolitej Polskiej odbyłem rzetelnie i z zapałem, zasługując na uznanie i wyróżnienia mych przełożonych, bezpośrednich i wyższych.
 
Był to najpiękniejszy okres mej służby wojskowej pod rozkazami Naczelnego Wodza, Ministra Spraw Wojskowych, Józefa Klemensa Piłsudskiego. W tym czasie zostałem "Panem Podchorążym Kawalerii", cenionym już wówczas przez oficerów Kawalerii za zdobywane nagrody i wyróżnienia w szermierce i hippice, tradycyjnych rycerskich dziedzinach sportu. Znalazłem się w elitarnej grupie społecznej.
 
Ponieważ po sześciu klasach gimnazjum poszedłem do wojska, wybierając drogę stromą, wyboistą i ciernistą do "gwiazdki", dopiero po odbyciu służby zasadniczej i trzyletniej nadterminowej, ukończyłem 3-letnią Szkołę Podchorążych dla Podoficerów Zawodowych w Bydgoszczy. Była to w Wojsku Polskim jedyna Uczelnia Wojskowa - znakomita! Ukończenie tej Szkoły wymagało ogromnego samozaparcia w nauce, tak pod względem przedmiotów ogólnokształcących, jak i wojskowych. Posiadała wprost legendarnych, doświadczonych, wymagających przełożonych i wykładowców.
 
Komendantem Szkoły był znakomity taktyk, Podhalańczyk, płk Bolesław Szwarcenberg-Czerny.
 
Dyrektorem Nauk Szkoły był ppłk dypl. Bernard Kotarba, cudowny wychowawca podchorążych.
 
Dowódcą Szwadronu Szkolnego był rtm Wacław Kryński (z 1. pułku szwoleżerów - J.K. Piłsudskiego) - nasz Kochany "tato" - wychowawca z prawdziwego zdarzenia. Nasz kapelan ks. płk Wiktor Szyłkiewicz, wilnianin, człowiek szlachetnego serca, szczery, gorący patriota, znakomicie przygotował każdego z nas do roli męża i ojca Rodziny. "Złotousty" - polonista, kpt. dr Jan Nidecki, krakowianin, wyciskał łzy z naszych oczu w czasie wykładów z literatury polskiej i światowej. Historyk, kpt Andrzej Kulwieć, kresowiak, inwalida bez ręki (stracił ją w Bitwie Warszawskiej), był niewyczerpanym źródłem wiedzy, którą chłonęliśmy z zapartym tchem. Wymieniłem tylko po trzech przedstawicieli, choć reszta licznego Zacnego Grona zachowana jest do tej pory w mej życzliwej pamięci.
 
Całość: cykl nauczania, szkolenia i dobór kadry składały się na staranne wychowanie i kształtowanie honoru przyszłego oficera w służbie Bogu, Narodowi i Ojczyźnie.
 
Po dziewięciu latach służby wojskowej następuje nowy okres mego życia - zaszczytna służba oficerska. Zostałem dowódcą 1. plutonu w 1. szwadronie 8. Pułku Strzelców Konnych (Chełmno) Pomorskiej Brygady Kawalerii.
 
1 września 1939 roku zastał mnie na granicy polsko-niemieckiej pod Chojnicami - pod rozkazami dowódcy Pułku płk dypl. Jerzego Jastrzębskiego, dowódcy Brygady gen. Stanisława Grzmot - Skotnickiego oraz dowódcy Armii "Pomorze" gen. Bortnowskiego. Brałem udział w walkach na tzw. "Korytarzu Pomorskim" pod miejscowościami: Gruczno, Luszkowo, Topolno (istne polskie Termopile - za tę bitwę zostałem odznaczony Krzyżem Walecznych), Bydgoszcz, Toruń, Kutno. Tutaj 6/7 września nastąpiło połączenie z Armią "Poznań" (dowódca gen. Tadeusz Kutrzeba). W dniach 9-10 września walczyłem w największej i najbardziej krwawej bitwie nad Bzurą, w której odnieśliśmy największy sukces Września. W miejscowości Parzęczew odznaczony zostałem po raz drugi Krzyżem Walecznych za zdobycie góry Bony k. Ozorkowa (tutaj zostałem kontuzjowany). 17/18 września osamotniony z plutonem przebijałem się w kierunku Modlina. 29 września, po kapitulacji tej twierdzy, na specjalnych warunkach, wraz z innymi oficerami, zostałem zwolniony.
 
Gestapo nie respektowało warunków zawartych między Dowództwem Niemieckim i Polskim i zaczęli nas wyłapywać. By nie wpaść w ich szpony przedostałem się do Kunowa k. Ostrowca Świętokrzyskiego. Tutaj 15 stycznia 1940 roku złożyłem przysięgę na ręce dwóch oficerów Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej, przyjmując pseudonimy "Służbista", "Rezeda" (bezpośrednim dowódcą był lek. med. Jan Jurek ps. "Jaruga", "Szwejk"). Do lutego 1942 roku byłem oficerem szkoleniowym w kompanii "Samotnik", następnie zostałem komendantem Podobwodu "Ostrowiec Świętokrzyski", obwodu "Opatów". Byłem na liście osób poszukiwanych przez gestapo. W czerwcu 1944 roku, gdy zbliżał się front radziecki, a niemiecki ustępował, zaś Gwardia Ludowa i Armia Ludowa na tych terenach zagrażały nam - musiałem opuścić moje stanowisko za wiedzą i radą przełożonych AK. Przeniosłem się więc do Ojcowa koło Krakowa. Tutaj kontaktowałem się z porucznikiem Janem Putkiem oraz z podpułkownikiem AK, Zygmuntem Szydkiem (major 5. pułku strzelców konnych z Dębicy - z Krakowskiej Brygady Kawalerii). Ten ostatni zaproponował mi wstąpienie do nowo tworzącej się wielkiej jednostki kawalerii Wojska Polskiego, zdążającej w kierunku Warszawy. Przystałem na tę propozycję i oczekiwałem przybycia polskich władz wojskowych. Nie mogłem siedzieć bezczynnie, będąc oficerem służby stałej Wojska Polskiego - moim obowiązkiem było walczyć do ostatniego mego tchu! W oczach stały mi obrazy bestialskiego znęcania się nad Polakami, pacyfikacje wiosek - palenie żywcem wieśniaków, kobiet i dzieci. Powieszonych 29-ciu Rodaków na rynku w Ostrowcu Świętokrzyskim - mam ciągle przed oczami.
 
6 sierpnia 1944 r. - (trwało Powstanie Warszawskie), w tzw. "czarną niedzielę" - zostałem aresztowany w Krakowie wraz z małżonką i osadzony w więzieniu na Montelupich. Po dwóch tygodniach zostałem "cudem" zwolniony.
 
Przybycia Władz Wojskowych doczekałem się w styczniu 1945 r. Zgłosiłem się na ochotnika. Dostałem przydział na stanowisko d-cy plutonu ochrony Rejonowej Komendy Uzupełnień w Krakowie (powiat). Któregoś dnia funkcjonariusze UB przyszli mnie aresztować. Por. Kazula, z-ca Komendanta z pistoletem wycelowanym w nich powiedział "A ja Bąkowskiego nie dam. Po moim trupie." Odeszli, ale ja w Krakowie nie mogłem dłużej zostać. Zgłosiłem się natychmiast na front.
 
W marcu 1945 r. zgłosiłem się do sztabu Samodzielnej Brygady Kawalerii w Gryficach - późniejszej 1. Warszawskiej Dywizji Kawalerii. Zastałem tam wielkie grono oficerów kawalerii, moich znajomych (mjr Zakrawacz - 2. p.szwol., mjr Zygmunt Szydek - 5 psk, mjr Bronisław Ciepiela z Krakowskiej Brygady Kawalerii, por Aleksander Komuszyński - 18. puł. oraz wielu innych, których nazwisk już nie pamiętam). Z-cą dowódcy Brygady był płk Ludomir Wysocki (przed wojną z-ca dowódcy 18. puł.). Spotkałem również gen. Stefana Mossora (b. dowódca 6. psk) oraz gen. Mikołaja Więckowskiego (b. dowódca 4. psk) - późniejszych dowódców Krakowskiego Okręgu Wojskowego.
 
Byłem kolejno: dowódcą Szwadronu Szkolnego w Koszalinie; dowódcą Szwadronu w 2 Pułku Ułanów w Trzebiatowie; z-cą dowódcy ds. liniowych 3. pułku ułanów w Przasnyszu.
 
W styczniu 1947 roku Dywizja, której ostatnim dowódcą był gen. Ksawery Floryanowicz (przedwojenny oficer artylerii konnej), została rozwiązana. Ja zostałem odkomenderowany przez płk. Wysockiego na dowódcę Szwadronu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego w Warszawie. Po trzech miesiącach zdjęto mnie z tego stanowiska, jako "trefnego - sanacyjnego" oficera, mimo interwencji dowódcy Warszawskiego Okręgu gen. Paszkiewicza. Zostałem Szefem Ewidencji Koni w Sztabie Krakowskiego Okręgu Wojskowego (dowódcą KOW był gen. Więckowski).
W grudniu 1949 roku zostałem przeniesiony do Sztabu 6. Dywizji Piechoty w Krakowie na stanowisko oficera operacyjno-szkoleniowego. W roku 1951 wyznaczono mnie na stanowisko dowódcy Szwadronu Zapasu Koni (w koszarach byłego 8. puł. w Kobierzynie) przy Sztabie Okręgu Wojskowego nr V (Krakowskiego). Szwadron liczył 200 żołnierzy nieprzygotowanych do obsługi koni, nie mówiąc już o jeździe konnej. Konie były "z poboru", wszystkich typów: wierzchowe, taborowe i artyleryjskie lekkie - ze stadnin, od gospodarzy i PGR-ów. Musiałem się troszczyć o żywność dla żołnierzy, furaż dla koni oraz tabor samochodowy i konny - jednym słowem o całość.
 
Mimo szykan ze strony Informacji Wojskowej (zmuszali moich pracowników i oficerów by donosili na mnie, ode mnie żądali bym wskazywał "wrogów Ludu") - robiłem swoje. Np. 19 marca - w Dzień Imienin Marszałka Piłsudskiego - zebrałem szwadron i opowiedziałem, że było to Narodowe Święto w przedwojennej Polsce, wszyscy mieli wolny dzień od pracy. Doniesiono o tym Informacji Wojskowej. Po trzech dniach nagle wieczorem wpadł major Informacji, zdemolował mój pokój i zabrali mnie na noc do piwnicy przy ul. Szopena. W czasie przesłuchania grozili śmiercią i lżyli mnie potwornie.
 
Innym razem gdy oficer polityczny bzdury opowiadał żołnierzom o przedwojennym wojsku, najeżdżając na oficerów - natychmiast sprostowałem - oczywiście zanim dotarłem do Sztabu już czekała na mnie reprymenda, na którą odpowiedziałem: "Obywatelu Pułkowniku, ale ja powiedziałem prawdę, bo ja służyłem w przedwojennym wojsku i nie pozwolę mówić o Nim źle".
 
Szkoliłem ułanów i ujeżdżałem przygotowując do wysyłki konie, skusiłem się również do zorganizowania sportu konnego i pokazów ułańskich - poza służbą. Włożyłem wszystkie swe siły oraz całą wiedzę i energię, aby pokazać że istnieją jeszcze - szczątki - Polskiej Kawalerii. Zorganizowałem pokaz sportów konnych, gier i zabaw ułańskich na Błoniach Krakowskich (1953/54). Spotkało się to z uznaniem gen. Kieniewicza (też był kawalerzystą i żołnierzem z krwi i kości). Dał transport bym jeździł do Wielkich Jednostek i prezentował to "ułańskie widowisko" zwane potocznie "cyrkiem majora Bąkowskiego".
 
W 1955 roku został rozwiązany Okręg Krakowski, a Szwadron skierowano do Puław celem rozwiązania. Zostałem zwolniony z czynnej zawodowej służby wojskowej.
 

 
Roman Marceli Bąk-Bąkowski - płk. w st. spocz.
Kraków w Jubileuszowym 2000 Roku Pańskim

 
List otwarty. Część II
w 82 rocznicę Odrodzenia Polski
w 80 rocznicę Wojny Polsko-Bolszewickiej
w 60 rocznicę Wojny Obronnej
w 90 rocznicę moich urodzin
 
Drodzy Czytelnicy - Koledzy Kombatanci - Żołnierze Armii Krajowej!
 
W grudniu 1955 r. wróciłem do Krakowa i zostałem przyjęty do Studium Wojskowego Akademii Górniczo-Hutniczej. Szkoliłem młodzież akademicką jako wykładowca wojskowy - nauki o broni, taktyki, musztry, regulaminów, porządku i dyscypliny.
 
W 1960 roku gen. Leonid Łapiński (b.d-ca 6 DP), dowiedziawszy się, że nie jestem w służbie zawodowej spowodował, że po raz trzeci na ochotnika zgłosiłem się do Wojska Polskiego. Skierowany zostałem na roczny kurs Dowódców Batalionu do Rembertowa przy Akademii Sztabu Generalnego. Otrzymałem awans na podpułkownika i skierowany zostałem do Studium Wojskowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1967 roku stanąłem przed Komisją Wojskową Garnizonu i zostałem zwolniony z zawodowej służby wojskowej jako inwalida wojenny II grupy i przeniesiony w stan spoczynku. Wróciłem do Studium Wojskowego AGH jako nauczyciel akademicki (w mundurze) i w 1978 roku zakończyłem 50-letnią służbę wojskową.
 
Z moim członkostwem w PZPR było tak:
 
Jesienią 1959 roku gen. Leonid Łapiński przyjechał do mnie do Krakowa, dowiedziawszy się od mojej siostry w Poznaniu, że jestem na emeryturze inwalidzkiej, że nie jestem oficerem zawodowym. Polecił mi przygotować dokumenty, opinie od moich przełożonych z AGH i I sekretarza Komitetu Uczelnianego PZPR. Postanowił, jako przedstawiciel gen. Czesława Waryszaka, d-cy Okręgu Śląskiego we Wrocławiu, przywrócić mnie w szeregi Wojska Polskiego. Powołał się na okres stalinowski, w czasie którego nas - oficerów przedwojennych - chronił przed szykanami Służb Specjalnych Informacji Wojskowej.
 
Płk Dyduch - kierownik Studium Wojskowego AGH powiedział, że nie zostanę przyjęty do Wojska Polskiego, gdyż ukończyłem 50 lat życia i byłem w stopniu majora (major, który ukończył 50 lat podlegał zwolnieniu z Wojska). Ponadto nie byłem członkiem PZPR. Udałem się więc do I Sekretarza PZPR w AGH dr Bożka, prosząc go o wystawienie opinii. Sekretarz powiedział: Bąkowski Wy jesteście wykładowcą pierwszorzędnym, jesteśmy z Was zadowoleni. Opinię Wam wydam wówczas, jeżeli nastąpi wymiana dokumentów. Wy mnie podpiszecie wniosek na kandydata członka PZPR, a ja Wam wydam opinię. -To jest towarzyszu Sekretarzu niemożliwe, raz, że ja jestem wierzący w Boga, należałem do Sodalis Marianus i uczęszczam co tydzień do Kościoła na Mszę Świętą! - Bąkowski teraz jest odwilż, Gomułkę wypuścili z więzienia i teraz już członkowie partii mogą chodzić do Kościoła. Nam potrzeba porządnych członków partii w szeregach oficerów Studium Wojskowego.
 
- Nie mam towarzyszu Sekretarzu dwóch członków wprowadzających, żaden oficer ze Studium Wojskowego AGH nie podejmie się tego, ponieważ znają moje przekonania.
 
- Bąkowski, nie przejmujcie się, ponieważ pierwszym wprowadzającym będę ja osobiście a drugim Sekretarz Pracowników AGH Waldemar Domagała. - Muszę mieć chwilę do namysłu.
 
Wiedziałem, że żonie nawet napomknąć o tym nie mogę, a do Wojska pragnąłem znowu wstąpić!. - Po namyśle doszedłem do wniosku, że przecież nikt ze Studium mnie nie poprze, bo znają moje poglądy. Wyraziłem zgodę na kandydowanie. Tymczasem, gdy na zebraniu Podstawowej Organizacji Partyjnej Studium Wojskowego AGH (ok. 60 członków) Sekretarz podał dwóch Sekretarzy PZPR jako wprowadzających mnie, przeszedłem jednogłośnie - bez żadnych pytań!
 
Gdy pojechałem do Wrocławia i gen. Waryszakowi przedstawić chciałem te opinie, Generał z obrzydzeniem w głosie powiedział: - Bąkowski weźcie te świstki precz! Mnie nie potrzeba żadnej opinii. Ja Was dobrze znam ze Służby. W tym momencie o mało nie dostałem zawału! Po jaką cholerę potrzebna mi była ta Partia? - jak ogłuszony usłyszałem dalsze słowa Generała - Idźcie do kasyna i prześpijcie się. Jutro przyjeżdża do mnie Szef Kadr MON gen. Fonkowicz i on zadecyduje.
 
Nazajutrz gen. Fonkowicz, po wysłuchaniu mojego przebiegu Służby powiedział: - Obywatelu Majorze, setki takich próśb dziennie lądują u mnie w koszu, ale ponieważ gen. Waryszak popiera Waszą prośbę przedstawię ją Obywatelowi Marszałkowi (Spychalskiemu) - dodałem: Jeśli Szef Kadr MON przyjmuje do załatwienia moją prośbę, to ja jako stary żołnierz czuję się już prawie w Wojsku - Nie przesadzajcie - powiedział uśmiechnąwszy się gen. Fonkowicz. Rzeczywiście, za tydzień byłem znowu w Wojsku. Skierowany zostałem na Kurs Dowóców Batalionów przy Akademii Sztabu Generalnego w Rembertowie. Na zakończenie Kursu zdawać musiałem m.in. egzamin z teorii marksizmu przed kierownikiem szkolenia politycznego. Powiedziałem szczerze: Obywatelu Pułkowniku ja nie jestem przygotowany do zdawania tego egzaminu, bo mnie te szkolenia nie interesowały. Proszę o wstawienie oceny pozytywnej. - Oceny niedostatecznej nie może mi Obywatel Pułkownik wstawić, gdyż świadczyłoby to, że Obywatel Pułkownik w czasie wykładów nie wpoił we mnie wymaganego materiału wychowawczo - politycznego. Wściekły wrzasnął - Masz tę trójkę i nie mów, żeś tu był! Kurs ukończyłem i otrzymałem stopień podpułkownika.
 
Płacenie składek i uczestnictwo w zebraniach Podstawowej Organizacji PZPR to była moja cała "aktywność partyjna" - jak bardzo wielu zresztą innych Kolegów Oficerów. Pełniąc obowiązki nauczyciela akademickiego, młodzież akademicką szkoliłem nawiązując przy każdej sposobności do tradycji przedwojennych Wojska Polskiego, wpajając im ofiarność społeczną, porządek i dyscyplinę, kształtując w nich cnoty żołnierskie.
 
Z matni PZPR wyswobodził mnie Pan Bóg posyłając do naszej Ojczyzny w czerwcu 1979 roku Namiestnika Świętego Piotra w osobie Ojca Świętego Jana Pawła II. - A było to tak:
 
Na Mszę Świętą z półtoramilionową rzeszą zmierzałem na Krakowskie Błonia. Po drodze, z tłumu, wyłapał mnie d-ca patrolu Garnizonowego WP w stopniu sierżanta i powiedział: Proszę aby Obywatel wrócił do domu i zmienił odzienie - byłem w wiatrówce wojskowej bez dystynkcji. Powiedziałem - Obywatelu sierżancie striptiz-u robił nie będę, ponieważ nie występuję tu w mundurze żołnierskim - i zwróciłem się do stojącego obok milicjanta: - Panie władzo, czy ja jestem cywilem czy wojskowym? - Cywilem - odpowiedział milicjant. Do sierżanta powiedziałem: Jakim prawem obywatel sierżant mnie zatrzymuje i przeszkadza w powitaniu Tego Wielkiego Polaka! Wzburzony udałem się na Błonia. Tego wieczoru w telewizji zobaczyłem powitanie Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II przez prof. Henryka Jabłońskiego przewodniczącego Rady Państwa, członka PZPR. Serdecznie obejmował Ojca Świętego. Zadałem sobie pytanie: Dlaczego więc żołnierz Wojska Polskiego w mundurze ma zakaz przebywania na Spotkaniach z Ojcem Świętym? - to wstrętne!
 
Następnego dnia kapitanowi Wielkowiczowi - sekretarzowi POP Studium Wojskowego AGH oddałem legitymację PZPR wyrażając oburzenie z zaszłego zdarzenia i dzieląc się z nim swoimi refleksjami na ten temat. On przyznał mi rację i legitymację przyjął.
 
Całe moje życie - jak patrzę z perspektywy tych przeżytych 90 lat - było i jest w ręku Boga. To Boża Opatrzność czuwała nade mną w takich momentach jak:
 
— w czasie trwających walk Września 1939 r. na Pomorzu i nad Bzurą padały gęsto pociski i odłamki granatów artyleryjskich, choć odbijały się od mego ciała i niekiedy raniły pozostawiając ślady do dziś - jednak nie trafiały śmiertelnie,
— podczas przebijania się z okrążenia w końcowej fazie Bitwy nad Bzurą (17/18 września) gdybym nie maszerował w kierunku na Modlin a poszedł w kierunku Warszawy - jest pewne, że nie uniknąłbym niewoli. Jakkolwiek twierdza Modlin 29 września skapitulowała, to wraz z broniącymi jej uzyskałem wolność na specjalnych warunkach polsko-niemieckich,
— w czasie ukrywania się w Działdowie trzykrotnie uniknąłem aresztowania podczas urządzanych na mnie łapanek przez Gestapo,
— na przełomie 1943/44 roku w Kunowie cudem ocalałem z rąk bojówkarzy Gwardii Ludowej radziecko-żydowskiego oddziału "Saszki",
— 6 sierpnia 1944 w czasie Czarnej Niedzieli w Krakowie - aresztowany i osadzony w więzieniu na Montelupich byłem pewien końca. Figurowałem przecież na liście poszukiwanych przez Gestapo. - Po dwóch tygodniach zostałem zwolniony na interwencję panów: Walentego Klonowskiego i Sypniewskiego jako niezbędny kierowca samochodowy w ich firmie,
— pod koniec stycznia 1945 roku ppor. KAZULA (przed wojną podoficer w 19 pułku ułanów), zastępca Komendanta RKU do Spraw Politycznych w Krakowie, pistoletem zagroził przybyłym dwóm funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa, którzy po mnie przyszli. - A ja porucznika Bąkowskiego nie pozwolę aresztować, ja za niego odpowiadam - po moim trupie. - Ci odstąpili od swego zamiaru. (Przede mną wzięli już czterech Akowców moich Kolegów: ppor. ppor.Jana Putka, Suskiego, Wodeckiego i Nowaka).
 
Byłem członkiem w Kole nr 10 ZBoWiD przy Akademii Górniczo - Hutniczej. Ale to była enklawa polskości. Wśród Kolegów - profesorów i pracowników fizycznych: Bohaterskich Żołnierzy Września 1939 r.; Aresztowanych w tzw. "Sonderaktion Krakau" 6 listopada 1939 r.; Walecznych Sił Zbrojnych na Zachodzie (gen. Wł. Andersa i gen. St. Maczka) spod Tobruku i Monte Cassino; żołnierzy Podziemnych Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich; żołnierzy Tułaczy ze Wschodu: I i II Armii Wojska Polskiego; oraz nauczycieli Tajnego Nauczania z czasów okupacji - byłem w POLSCE, w Ojczyźnie, o którą wspólnie walczyliśmy i czuliśmy spoczywający na nas wzrok Kolegów, którzy POLEGLI na TYLU FRONTACH TEJ BARBARZYŃSKIEJ WOJNY - często bez WŁASNEJ MOGIŁY!
 
Można było: - Obrazić się i pogardliwie milczeć! - Na to liczył wróg 1000-letniej POLSKI, ustalając nową datę Jej powstania: 22 lipca 1944 rok i nową nazwę: PRL - ZATRZEĆ PAMIĘĆ O TYLU BOHATERSKICH POKOLENIACH - to cel nowej "władzy".
 
Znalazłem się w gronie Bojowników Polaków, szczerze zatroskanych o los Ojczyzny i JEJ Obrońców.
 
Życzyłbym, aby we wszystkich Organizacjach Niepodległościowych Kombatantów panowała taka zgoda i atmosfera wzajemnego poszanowania, a serca biły rytmem Polski opartej na Tradycji katolickiej swych Przodków.
 
Po przemianach w 1989 roku, będąc na emeryturze doczekałem się utworzenia Samodzielnej Organizacji Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Ogromnie się ucieszyłem, że będę mógł wraz z innymi Kolegami należeć do sławnej w świecie Instytucji Kombatanckiej. Prawie przez pół wieku byliśmy prześladowani i potępiani, pomijani i lekceważeni przez władze państwowe i władze wyższego szczebla ZBoWiD. Złożyłem wymagane dokumenty. Wielkie rozczarowanie spotkało mnie wówczas, kiedy przybyłem po odbiór legitymacji członka Armii Krajowej. Jeden z członków Zarządu AK (młodszy przynajmniej o jedno pokolenie ode mnie) oświadczył mi, że Legitymacji Członkowskiej nie wyda, "ponieważ służyłem w Ludowym Wojsku Polski i należałem do ZBoWiD-u". Oburzony jego zachowaniem odpowiedziałem: "Gdybym nie był w tym Wojsku nie byłbym teraz między Wami. W styczniu 1945 roku oficer LWP (przed wojną podoficer 19 p.uł.) uratował mi życie, nie pozwalając aresztować mnie funkcjonariuszom UB" - dodałem, "Przynależność do Koła ZBoWiD przy AGH cenię sobie najwyżej. Jestem dumny, że jestem w tej społeczności".
 
Ponadto, do organizacji pomagającej przetrwać wdowom i sierotom po poległych żołnierzach II Wojny Światowej, należałem od 24.10.1947 r. (wprowadzony przez mjra Zbigniewa Trojanowskiego - oficera AK). Nie miałem wpływu na połączenie organizacji w jeden ZBoWiD, natomiast miałem moralny obowiązek i zaszczyt przynależności do braci kombatanckiej w AGH.
 
W 1998 roku otrzymałem wreszcie legitymację Armii Krajowej.
 
Śp. prof. Wacław Różański (AK-owiec Gór Świętokrzyskich) - mawiał: Była BŁĘKITNA ARMIA gen. Hallera - BARDZO PORZĄDNA! Ale dopiero w NIEBIESKIEJ ujrzymy prawdziwe SZEREGI OBROŃCÓW POLSKI.
 
Tak więc nie Wy - Koledzy będziecie osądzać moją drogę życia na tym ziemskim padole, albowiem sądził nas będzie Nasz Pan i Stwórca.
 
Przed Tym SĄDEM stanie KAŻDY - WARTO O TYM PAMIĘTAĆ!
 

jazdakonna.pl» zamknij okno «